Bystrzycki: „Kochałem i nadal kocham sport żużlowy”

Mecze żużlowe Polonii to największe imprezy masowe w regionie, które nie odbyłyby się gdyby nie specjalistyczne zabezpieczenie medyczne zawodników i kibiców na trybunach.

Kluby oprócz karetek, ratowników medycznych muszą mieć lekarza zawodów. Pilski żużel od wielu lat miał taką osobę – doktora Włodzimierza Bystrzyckiego, który z ratownikami medycznymi i doktorem Czyżewskim zapewniał szybką i profesjonalną pomoc medyczną. Jak już wiemy, ligowego żużla kibice w tym roku nie zobaczą, więc z doktorem Bystrzyckim powspominamy m.in. stare dobre czasy pilskiej Polonii.

Panie doktorze, zacznijmy od podstawowego pytania, kiedy, w jakich okolicznościach trafił pan do sportu żużlowego?

– Pracę rozpocząłem w maju 1974 roku. Po różnych szkoleniach mogłem zabezpieczać zawody żużlowe. Było nas tam wielu i każdy z nas był z doskoku. Nie było stałego lekarza. Ja bywałem częściej, ponieważ kochałem i nadal kocham żużel. Dopiero w roku 1993-1994 podchodzono do tematu zabezpieczenia medycznego na stadionie już bardziej profesjonalnie. Były szkolenia, spotkania z kolegami lekarzami z Torunia, Wrocławia, Bydgoszczy, a nawet padały propozycje, aby do nich wysyłać żużlowców z urazami. Z czasem wykrystalizował się stały zespół w osobie Stasia Czyżewskiego i mnie. Miałem także okazję nabrać doświadczenia podczas półfinału mistrzostw świata na lodzie w Warszawie i dwa tygodnie później podczas finałów w Berlinie. To było w 1994 r. Tam się nauczyłem, że po upadku zawodnika to lekarz jest pierwszy i on pozwala, gdy stwierdzi brak zagrożenia, aby inne osoby podeszły.

Historia pilskiego żużla, którą pan obserwuje z bliska, miała różne etapy. Wzloty i upadki. Jak pan wspomina okres po reaktywacji 1992 r. – czyli drogę na szczyt po Drużynowe Mistrzostwo Polski 1999?

– W tamtych czasach Polonia miała, kierownika, dyrektora, trenera, lekarza, masażystę. To był człon drużyny z żużlowcami. Ale była też prężnie działająca szkółka żużlowa. Polonia nawiązała współpracę ze szkółką w Pawłowicach, w której był Jarek Hampel, Rafał Okoniewski i Robert Miśkowiak. Pojawił się Rafał Dobrucki ze swoim ojcem Zdzisławem. Drużyna miała stałe treningi we wtorki i piątki w godzinach meczów. A przed meczem spotykaliśmy się dzień wcześniej na kolacji, aby się integrować. Istniała swoista rodzinna atmosfera. Nie liczyły się barwy polityczne jak to dziś mamy. Nawet wśród księży byli sympatycy żużla, więc udawaliśmy się do kościoła na osiedle Górne. Młodym też wpajaliśmy, że ważna jest nauka i jak były zwolnienia to tylko wypisane przez lekarza klubowego. Ja nad zawodnikami miałem pieczę medyczną, czyli zawodnicy przechodzili badania medyczne w Ars Mediacalu, które robił np. doktor Malinowski. Śp. Dionizy Pabich zakupił karetkę dla klubu i mogliśmy jeździć nią na treningi i mecze. A na noszach leżała beczka z metanolem (śmiech). W tamtym okresie także na stadionie miałem gabinet lekarski z prawdziwego zdarzenia z ładnymi płytkami, który spełniał wymogi Sanepidu. Miałem w nim zeszyt, gdzie wszystko zapisywałem, np. czy trzeba było podać kroplówkę, jeśli zaszła taka potrzeba to zgłaszałem to do Polady (Polska Agencja Antydopingowa) oraz sędziemu zawodów. Wtedy nie było tak jak dziś, że przyjeżdża kolorowa karetka na stadion, a w niej jest wszystko. Także w okresie przerwy zimowej nie próżnowaliśmy. W grudniu zawodnicy kopali piłeczkę na sali, a pod koniec stycznia wyjeżdżaliśmy na obozy do Szklarskiej Poręby, gdzie przebywaliśmy ponad 3 tygodnie. Oprócz nas, dbających o zdrowie zawodników, od wczesnych godzin porannych w dniu meczu obecny był na stadionie zarząd klubu. Widać było, że każdy tym żużlem żyje. Wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia – przyjście z Lublina Hansa Nielsena obligowało do tego, że trzeba awansować do ekstraklasy, a w niej walczyć o medale. Byli sponsorzy i była chęć, aby Piła zdobyła Drużynowe Mistrzostwo Polski na żużlu. I to się udało. Był rozsądek w doborze kadry. A sam finał z Wrocławiem bardzo przeżywaliśmy, ale nie było widać presji, każdy walczył na ile mógł. Efektem były złote medale.

Starsi kibice pamiętają, że po sukcesach przyszły ciężkie czasy dla pilskiego żużla, m.in. spadek z ekstraklasy, czasy PKŻ-u, brak przez dwa sezony ligowego żużla, a następnie czas Victorii i znów Polonii. Jednak nie udało się już wrócić do elity żużlowej.

– Niestety przyszły chude czasy dla pilskiego żużla. Odchodziły osoby, które serce oddawały tej dyscyplinie – dyrektor Kobyłecki, prezes Wilczyński. Pojawiły się też długi, a co za tym idzie drużyny, które były budowane nie były takie mocne jak w latach wcześniejszych, oprócz tej z 2011 roku, kiedy w Polonii jeździli bracia Pawlicy, a sponsorem był pan Stokłosa. Niestety jak nie ma prawdziwej szkółki i szkolenia młodzieży oraz środków na ten cel, to nie może być mowy o przyzwoitym poziomie żużla w Pile. Także pod kątem medycznym nie było tak samo. W ostatnich latach treningi były nieregularne, szkółka słabo działała. Moja praca była już taka z doskoku, nie tak jak w latach świetności Polonii, kiedy przychodziłem do klubu jak do domu. Nie było już dawnej atmosfery, brakowało środków na wyposażenie medyczne.

I dziś jesteśmy w takim miejscu, że nie ma zespołu ligowego w rozgrywkach na 2020 rok, a i nowy podmiot nie ma nawet siedziby na stadionie przy Bydgoskiej. Ciężki rok nas czeka.

– Szczerze nie wiem, jakie są plany. Kto będzie? Jak będzie? Co z długami? Coś po tym żużlu powinno pozostać. Ostatnie dwa lata byłem na stadionie w czynie społecznym, m.in. lekarzem na telefon, że w tym dniu jest mecz to prosili abym się pojawił. Także regulaminy się zmieniły dla lekarzy i osób funkcyjnych. Martwiłem się, aby zawodnicy mieli takie zabezpieczenie medyczne, jakie powinno być. Miałem nadzieję, że większa grupa osób siądzie do stołu i będziemy rozmawiać, kto kogo może przyciągnąć na stadion. Bo pieniądze to nie wszystko.

Wiedział pan od małego, że zostanie lekarzem?

– Chciałem być architektem, a babcia chciała abym był księdzem. Kiedyś poszedłem odwiedzić znajomych do szpitala, gdzie było w izbie przyjęć otwarte okno i przez nie zauważyłem przywiezionego człowieka, który był reanimowany. Zamurował mnie ten widok.  Postanowiłem, że też taki będę jak ci lekarze przy tej osobie. Będę pomagał poszkodowanym. Nie było łatwo się wykształcić, nawet po drodze ukończyłem studium nauczycielskie w Słupsku. Potem zdałem medycynę wyróżniająco i zaproponowano mi chirurgię dziecięcą lub ogólną. Ciągnęło mnie do kości. Chciałem leczyć złamania u dzieci i tak zostało.

Upadki, kontuzje to element tego sportu, który jest nieunikniony. Z jakimi kontuzjami zawodnicy się zmagają po upadkach, które pan zapamiętał?

– Za dawnych czasów trener Stanisław Chomski wprowadził kontrolowane upadki na treningach. Jak stoi się na murawie stadionu to nie po to, żeby być podziwianym przez widzów tylko by mieć obraz z bliska, gdy zawodnik upada. Najczęstsze skutki po upadku na torze to urazy głowy – zawodnik za bardzo nie pamięta jak porządnie przywali, a chce jechać, bo musi. Kolejny uraz jaki występuje to złamanie obojczyka, zwichnięcia. Upadków, kontuzji wiedziałem wiele. Jednak najbardziej zapamiętałem, bo stałem na murawie, poważny wypadek na torze naszego zawodnika, Chrisa Louisa w Częstochowie w 2001 roku. Jak to się stało, że nikt nie widział, że słupek pozostał na starcie, a powinien po starcie biegu być usunięty z toru, nie wiem. Ten słupek pełnym impetem trafił w kask jadącego z tyłu naszego zawodnika. Straszny widok. Z pilskiego toru zapamiętałem jak Rafał Dobrucki złamał kość piszczelową, osobiście do szpitala udał się wtedy Marszałek Sejmu Marek Borowski, który przejął się stanem zdrowia naszego zawodnika, a nawet na czas operacji przebrał się w strój szpitalny i obserwował zabieg.

A byli tacy żużlowcy, co wkurzali się na pana, że nie dopuścił ich do kontynuowania zawodów?

– Nie miałem większych problemów ze strony zawodników. Gdy mówiłem, że nie może jechać, bo może tworzyć niebezpieczną sytuację na torze dla kolegów, to szanowali moją decyzję. Natomiast najczęściej jak były awantury, to ze strony kierownika drużyny, że zawodnik musi jechać lub wtedy gdy przeciwnicy podstawiali swojego lekarza, który podejmował decyzję, że ma ten zawodnik po upadku jechać. Wielu chce jechać mimo bólu, bo wie, że jak wyjedzie karetką ze stadionu, to musi stawić się na badania by dostać zgodę na starty w kolejnych zawodach.

Winni upadków są bardziej zawodnicy, tory, czy sprzęt?

– Najczęściej to wina zawodnika, a potem toru. U nas była pamiętna dziura Cisonia, taka wyżłobiona rynna przy wejściu z pierwszego łuku. Jak starsi kibice pamiętają w tą rynnę wpadł Olszewski, którego motocykl wyrzucony w powietrze poleciał w trybuny, zatrzymując się na rusztowaniu kamerzysty. Zawodnikom i operatorowi na szczęście nic się nie stało. Bezpieczeństwo zawodników bardzo wzrosło dzięki dmuchanym bandom.

Niestety regulamin sportu żużlowego nie jest łaskawy dla osób, które ukończyły już pewien wiek, a chcą pełnić funkcje żużlowe podczas meczów ligowych. Z czego pan jest dumny, a z czego nie przez lata obecności w tym sporcie?

– Dumny jestem, że nie miałem zgonu na torze. Człowiek starał się jak najlepiej o to bezpieczeństwo dbać. Jeśli coś niedobrego się wydarzyło, to przez nieprzestrzeganie przez zawodników pewnych norm, nakazów, głównie na treningu. Dumny jestem, że nie skrzywdziłem zawodnika informując, że jest niezdolny do jazdy w meczu po upadku. Jestem dumny, że sport żużlowy za dobrych czasów kochałem i nadal go kocham. Nagrywałem nawet mecze na kasety video, aby obejrzeć je po powrocie do domu, bo na meczu jestem skupiony na pracy. Cieszę się, że udało mi się odwiedzić wszystkie stadiony żużlowe. Zostały sympatie i jak się widujemy na zawodach to miło wspominamy dawne czasy.

Jednak jest pan wieloletnim radnym miejskim, przewodniczącym Komisji Spraw Społecznych. Czy dzięki pełnionym tam funkcjom przyczyniał się pan by ta dyscyplina miała w Pile łatwiej?

– Komisja Spraw Społecznych zajmuje się rozwojem sportu wśród dzieci i młodzieży. I zawsze było tak, że dbaliśmy o szkółki żużlowe. Było też łatwiej znaleźć środki na promocję miasta poprzez sport żużlowy. Teraz jest ciężko. Brak Polonii w lidze. Ja nadal proponuję, aby skopać obecną nawierzchnię toru przy Bydgoskiej i zrobić tak jak w Krośnie, gdzie też był typowy żużel, a jest granit. Można by to w bieżącym roku wykonać, aby nasza przyszła drużyna jeździła w Pile na granicie, tak jak na wyjazdach. Do tego nie wystarczy kilka osób, musi być większa grupa sympatyków, tak jak za dawnych czasów. Można nawet pokłonić się starym biznesmenom, aby trochę wsparli finansowo. W maju zwołam komisję i omówimy stan obiektów sportowych w Pile. Mam nadzieję, że komisja też nawiąże dobre kontakty z nowym stowarzyszeniem, aby rozwiązywać problemy.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Sebastian Daukszewicz

0_bystrzycki_kochalem1_42

bystrzycki_kochalem1_57 bystrzycki_kochalem1_01 bystrzycki_kochalem1_02 bystrzycki_kochalem1_03 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 Created by Readiris, Copyright IRIS 2009 bystrzycki_kochalem1_22 bystrzycki_kochalem1_23 bystrzycki_kochalem1_24 bystrzycki_kochalem1_25 bystrzycki_kochalem1_26 bystrzycki_kochalem1_27 bystrzycki_kochalem1_28 bystrzycki_kochalem1_29 bystrzycki_kochalem1_30 bystrzycki_kochalem1_31 bystrzycki_kochalem1_32 bystrzycki_kochalem1_33 bystrzycki_kochalem1_34 bystrzycki_kochalem1_35 bystrzycki_kochalem1_36 bystrzycki_kochalem1_37 bystrzycki_kochalem1_38 bystrzycki_kochalem1_39 bystrzycki_kochalem1_40 bystrzycki_kochalem1_41 bystrzycki_kochalem1_43 bystrzycki_kochalem1_44 bystrzycki_kochalem1_45 bystrzycki_kochalem1_46 bystrzycki_kochalem1_47 bystrzycki_kochalem1_48 bystrzycki_kochalem1_49 bystrzycki_kochalem1_50 bystrzycki_kochalem1_51 bystrzycki_kochalem1_52 bystrzycki_kochalem1_53 bystrzycki_kochalem1_54 bystrzycki_kochalem1_55 bystrzycki_kochalem1_56