Wywiad z Krzysztofem Głowackim, zawodowym mistrzem świata organizacji WBO

Dlaczego zajął się pan akurat tą dyscypliną sportu?

– Kiedy byłem mały często biłem się ze starszym o 3 lata bratem i niestety przegrywałem. Próbowałem różnych sztuk walki, m.in. aikido, karate, a nawet kajakarstwa, ale nie podobało mi się to. W 1999 roku, kiedy miałem 13 lat, obejrzałem w telewizji walkę Tysona z Francois Botha’ą i to mnie zainspirowało. Wytatuowałem sobie nawet postać Tysona na ramieniu i postanowiłem, że będę boksował.

Pana pierwszy klub?

– Orzeł Wałcz, gdzie trenowałam jeszcze u śp. Henia Stasia i Jacka Bobrowskiego.

Odnosił pan sukcesy również w boksie amatorskim, prawda?

– Tak, zdobyłem 5 tytułów mistrza Polski, wygrywałem w wielu turniejach, trudno mi wymieniać, bo było tego bardzo dużo. Byłem w kadrze narodowej, w kadrze olimpijskiej do Pekinu, gdzie niestety nie udało mi się zakwalifikować i podpisałem zawodowy kontrakt.

Kiedy już był pan w zaawansowanej karierze amatorskiej ktoś pana nakłaniał do przejścia na zawodowstwo?

– Poznałem Tomka Babilońskiego, mojego obecnego promotora. Walczyliśmy jeszcze razem w boksie amatorskim. Jednak mój styl nie nadawał się na boks amatorski, ponieważ broniłem się za podwójną gardą i jak otrzymywałem ciosy na rękawice, to naliczano punkty dla przeciwnika. Niestety przegrywałem te walki i postanowiliśmy z Tomkiem Babilońskim, że podpiszę kontrakt i przejdę na zawodowstwo. I tak zaczęło się od pierwszej walki w hotelu „U Pietrzaków” w Zielonce.

Jaka jest różnica w punktowaniu między boksem amatorskim, a zawodowym?

– W boksie zawodowym liczą się przede wszystkim mocne ciosy. Nie punktuje się ciosów na podwójną gardę, odwrotnie, jak już wspominałem, jest w boksie amatorskim, stąd przeszliśmy na boks zawodowy. Jestem trochę zły, bo moim zdaniem trochę za późno się na to zdecydowaliśmy. Szkoda.

Marco Huck był wieloletnim mistrzem świata WBO. Miał pan jakieś obawy przed tą walką?

– Właściwie nie. Marco bronił pasa przez sześć lat. Niesamowity wojownik, wygrywał z najlepszymi w mojej kategorii wagowej, więc byłem zadowolony, że mogę przeciwko niemu stanąć na ringu. Naprawdę jest to świetny pięściarz i dzięki temu była to dobra i widowiskowa walka.

Czy w trakcie walki nie bał się pan, że jeżeli nie znokautuje przeciwnika, to na punkty może pan przegrać?

– Nie miałem chwili najmniejszego zwątpienia. Nawet po nokdaunie w 6 rundzie, gdzie zaznajomiłem się z deskami. Wiedziałem, że wygram. Od 8 rundy czułem, że Marco jest coraz słabszy i powiedziałem do trenera, że już jest mój, że niedługo padnie.

Jakie ma pan dalsze plany?

– Na razie odpoczywam w moim rodzinnym mieście Wałczu. Rehabilituję się w Centralnym Ośrodku Sportu, popularnej wałeckiej Bukowinie. Jest to niesamowity ośrodek, który szczerze polecam. Muszę wyleczyć pęknięty nadgarstek i zwężone jakieś kości w łokciu.

To kontuzje po walce z Huckiem?

– Łokieć tak, ale nadgarstek uszkodziłem wcześniej.

To znaczy, że walczył pan z pękniętym nadgarstkiem?

– Tak, ale brałem środki przeciwbólowe i miałem ten nadgarstek mocno usztywniony przez mojego cutmana, Jana Sobieraja, więc dało się wytrzymać. Najważniejsze jest zdrowie, więc najpierw doprowadzę do porządku tą rękę, a później będę rozmawiał z promotorami o kolejnych walkach. Myślę, że najwcześniej w styczniu stanę na ringu.

Podobno do stoczenia walki z panem ustawia się kolejka, a w niej naprawdę klasowi pięściarze. Czy jest ktoś z kim chciałby pan stoczyć walkę?

– W boksie zawodowym pięściarz ma niewiele do powiedzenia. Wszystko ustalają promotorzy, a pięściarz może tylko powiedzieć tak albo nie. Taka była sytuacja z moim nadgarstkiem – miałem zdecydować: albo wychodzę do Hucka, albo nie. Gdybym nie wyszedł to bym jeszcze długo nie zaboksował o mistrzostwo świata. Zaryzykowałem i się opłaciło.

Jakich sparingpartnerów miał pan przed walką z Huckiem?

– Był Łukasz Rusiewicz, Matty Askin z Anglii, Michał Cieślak, Krzysiek Włodarczyk mi pomagał. Był także pięściarz z Ukrainy, czyli miałem pięciu sparingpartnerów. Wszyscy walczyli na maksa, dawali z siebie wszystko, więc byłem dobrze przygotowany.

Jak odebrał pan atmosferę w Prudential Center w Newark? To miejsce sprzyja polskim bokserom. Bardzo dobrze czuł się tam Tomasz Adamek.

– To miejsce okazało się szczęśliwe. I Tomek Adamek wygrywał tam najważniejsze walki, Artur Szpilka wygrał, no i ja wygrałem. Niesamowite miejsce, było bardzo dużo Polonii i kibiców z Polski, flagi, gorący doping, za co serdecznie dziękuję.

Rozumiem, że pańskim idolem jest Mike Tyson?

– Tak, on i także lubię oglądać walki Miguela Cotto. Ale przede wszystkim Tyson, podziwiam go za piekielnie mocny cios, balans, szybkość, niesamowitą technikę. Poza tym potrafił zmiażdżyć swoich rywali psychicznie.

Czy chciałby pan zostać drugim Mikem Tysonem?

– No już nie zostanę, chociażby dlatego, że on w wieku dwudziestu lat zdobył pas mistrza świata, a ja w wieku 29-ciu. Mogę tylko go podziwiać, wzorować się na nim, oglądać jego treningi. Czasami jak jestem zmęczony, nie mam sił żeby iść na trening, to puszczam sobie jakąś walkę, czy treningi Tysona… i od razu się motywuję, idę na trening i jest power.

Czy bokser musi mieć wyrozumiałą żonę?

– Przede wszystkim wyrozumiałą. Ten sport wiąże się z ciągłymi wyjazdami. Przez ostatnie pół roku widywałem się z żoną i córką (11 lat) raz na kilka tygodni. Ale teraz jesteśmy razem.

Nie chciał pan zabrać swoich kobiet na tą walkę w Newark?

– Oczywiście, że chciałem, ale niestety nie było takiej możliwości. Myślę, że już na kolejną walkę – w obronie pasa – je zabiorę.

Czego panu życzyć? Zdrowia, to wiadomo.

– Jasne, że zdrowie jest najważniejsze. A wiec zdrowia i udanych obron pasa mistrzowskiego.

W takim razie życzę panu zdrowia i pobicia wszelkich rekordów w obronie tytułu.

– Bardzo dziękuję.

wywiad_z_glowackim10

wywiad_z_glowackim19 wywiad_z_glowackim11 wywiad_z_glowackim12 wywiad_z_glowackim13 wywiad_z_glowackim14 wywiad_z_glowackim15 wywiad_z_glowackim16 wywiad_z_glowackim17 wywiad_z_glowackim18

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *