O odpowiedzialności za przyszłość dzieci
Dobrze się złożyło, że właśnie tekstem o edukacji zaczynam swój cykl felietonów. Tyle razy bywałem na rozpoczęciu kolejnego roku szkolnego. Każdy z nich wpisywał się w kilkunastoletni cykl kształcenia i wychowania konkretnych dzieci. Jak od pokoleń, a jednak inaczej. Dziś, jak nigdy przedtem, szanse na osobisty rozwój, perspektywy kraju i całej Unii zależą od jakości nauczania i wychowania. Musimy budować społeczeństwo oparte na wiedzy, jeśli chcemy konkurować z innymi w zarządzaniu, usługach, produkcji, jeśli chcemy korzystać z nowoczesności.
Edukacja staje się największym narodowym zadaniem. Nie tylko dla rządów lecz także dla firm, organizacji, ale przede wszystkim dla samorządów. Już nie administrowanie, remonty i zakupy stają się priorytetem. Wsparcie nauczycieli przez dokształcanie, organizowanie wymiany doświadczeń, wspomaganie rodziny i szkoły w funkcjach wychowawczych powinno dominować w działaniach wójtów, burmistrzów i prezydentów oraz radnych. Nie jest to jeszcze myślenie powszechne, ale nie brakuje dobrych przykładów, także u nas na Krajnie, Ziemi Nadnoteckiej i wągrowieckiej części Pałuk.
Więc, choć środowisko nauczycielskie czuje się zmęczone, trzeba nieustannie unowocześniać i modernizować system edukacji, wzorując się na najlepszych. Podjęta kilkanaście lat temu reforma, na której uciążliwości tak narzekano, wreszcie zaczęła przynosić owoce. Niezależne, międzynarodowe badania PISA sytuują nas wśród liderów, zwłaszcza gimnazja. To ogromna praca wykonana przez samorządy, dyrekcje i nauczycieli. Przez ostatnie lata dostosowywano także szkoły i programy do przyjęcia uczniów sześcioletnich – tak jak ma to miejsce w większości krajów Europy. Stwarzało to też możliwość objęcia wychowaniem przedszkolnym wszystkich chętnych dzieci, a pięciolatków, obowiązkowo.
Gdy szkoły i samorządy wreszcie sprostały temu zadaniu, po wyborach weszliśmy w kolejną fazę zmian. Odwołują się one nie do badań i argumentów lecz do resentymentów, cofając sześciolatki do przedszkoli, zapowiadając likwidację gimnazjów i powrót czteroletnich szkół średnich. Z informacji otrzymanych od gmin wiem, jak wiele dzieci nie znalazło w tym roku miejsca w przedszkolach, ilu nauczycieli straciło pracę, a inni boją się ją stracić w kolejnych latach.
Gdyby dzieci i młodzież rzeczywiście na tym korzystały, można byłoby wliczyć to w konieczne koszty. Niestety, to nie reforma lecz prawdziwa oświatowa kontrrewolucja, bo przywraca jedynie to, co już było. Spotykam się z dyrektorami i nauczycielami, rozmawiam z rodzicami. W dyskusji pada wiele argumentów: będzie zamieszanie, jeden prawie pusty rocznik w szkole, nauczyciele stracą pracę, wysiłek włożony w budowę gimnazjów zostanie zaprzepaszczony, trzeba będzie tworzyć nowe programy i podręczniki, ponosić koszty. Inni uspokajają, „nie będzie tak źle”, przecież wcześniej tak było. Nie lekceważę żadnego z tych głosów, ale przekonuję, że nie to jest najważniejsze.
Podstawowe pytanie jest przecież takie: czy szkoły po zmianach będą lepsze od dotychczasowych, skuteczniej przygotują do życia w supernowoczesnym świecie: najnowszych technologii, otwartości kultur, wolnego handlu i nieograniczonych możliwości wyboru miejsca pracy i pobytu? Niestety, nikt tego nie próbuje nawet dowodzić. Wprowadza się zmiany i niech samorządy, szkoły, rodzice i nauczyciele się dostosują.
A dzieci: czy będą lepiej wykształcone, mądrzej wychowywane? Przecież w tej grze, o wyraźnym politycznym podłożu, to one i ich przyszłość są kartami przetargowymi. To nieodpowiedzialne. Przypomnijmy słowa J. Korczaka: ”Nie ma dziecka, jest człowiek”. Należy mieć nadzieję, że tak jak zawsze, dobrzy nauczyciele potrafią zachęcić uczniów do zdobywania wiedzy, ciekawości świata, rozwijania zainteresowań i talentów. Na szczęście mamy w Północnej Wielkopolsce takich „mistrzów” wielu. Oni pamiętają słowa wielkiego pilanina St. Staszica: ”Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Szkoda, że trud edukacji podejmowany będzie raczej wbrew systemowi niż z jego pomocą.
Mieczysław Augustyn Senator RP