„Spisek smoleński” na pilskiej Barce
Spektakl „Spisek smoleński” w inscenizacji TRZECI-ego TEATR-u, reżyseria i scenariusz Lech Raczak (współzałożyciel Teatru Ósmego Dnia, związany z Teatrem Polskim i Festiwalem Malta w Poznaniu, reżyser, wykładowca scenarzysta), będzie można obejrzeć 14 grudnia 2014 roku o godz. 20:00 w Klubie Muzycznym BARKA, w Pile, ul. Wodna (na rzece Gwda). Wstęp: 15 zł.
Litość i trwoga splecione w nierozerwalny węzeł są podstawą przeżycia, które u źródeł teatru nazywano katharsis. W spektaklu powtarzamy raz jeszcze większość, może wszystkie teorie o smoleńskim spisku. I te całkowicie szalone, i te z pozorami racjonalności, te wymierzone w aktualne, demokratycznie wybrane władze III RP, i, mniej eksponowane, ale obecne w obiegu (głównie internetowym) tezy o odpowiedzialności ideologów IV RP. Łączymy w jedną całość splot legendarnych i sprzecznych podejrzeń: zamach Tuska i Putina, mgłę i sztuczną mgłę, „bąbel helowy”, fałszywe radiolatarnie naprowadzające samolot poza pas startowy, niefrasobliwość pilotów, spiski tajnych służb różnych państw, świadome błędne naprowadzanie samolotu przez kontrolerów lotu chcących spowodować wypadek, szaleństwo Prezesa, naciski dowództwa, fatalność brzozy „pancernej”, wypadek, wybuch, wiele wybuchów, „bombę termobaryczną”, legendy o ocalonych i ich dobijaniu…
Wyobraźmy sobie grupę wolontariuszy „demonstracji krzyżowych”, katechumenów „religii smoleńskiej” i zawiedzionych lub nawiedzonych artystów, którzy tworzą na ten temat spektakl – nieuchronnie szalony i porywający, i nieuchronnie żałosny. I spróbujmy ich po ludzku zrozumieć.
Nie mity smoleńskie są treścią spektaklu (choć muszą się w nim pojawić), ale ludzkie postawy, uczucia, poglądy i ich źródła. Trzeba spróbować gorzkich wód tych źródeł, by bez złości, wręcz wyrozumiale, pojąć i ocenić. Powtórzmy: litość i trwoga splecione w nierozerwalny węzeł są istotą teatralnych przeżyć.
Realizatorzy:
scenariusz i reżyseria: Lech Raczak
muzyka: Paweł Paluch
kostiumy: Ewa Tetlak
występują: Halina Chmielarz, Małgorzata Walas-Antoniello, Wojciech Siedlecki, Janusz Stolarski, Paweł Stachowczyk
zdjęcia: Zdzisław Orłowski
projekt plakatu: Wojciech Wołyński
J.N.
„Spisek smoleński” – wyznanie autora
Każdy z nas pamięta i zapamięta na zawsze 10 kwietnia 2010 – dzień smoleńskiej katastrofy. I dni następne – zbiorowe, narodowe przeżycie żałoby przeradzające się wkrótce w narastanie sporów, swarów, kłótni, aż po eksplozję wyzwisk, oskarżeń, insynuacji, roszczeń, jątrzenia, przekleństw przeplatanych modlitwą, politycznych agitek, zawodzeń i wrzasków, płaczu przechodzącego w warczenie i szczekanie. Jakby dostojny pogrzebowy orszak przepoczwarzał się w plemienną obławę, polowanie z psami i nagonką. Głównym totemem tego niezwykłego i pierwotnego obrzędu na centralnym placu nowoczesnej europejskiej stolicy stał się otoczony cmentarnymi zniczami katolicki krzyż.
Wielu z nas, Polaków, którzy usiłują racjonalizować fatalny splot katyńsko-smoleński, nie jest w stanie odsunąć emocji. Powstało już na ten temat kilkanaście książek, o filmowych i prasowych wypowiedziach lepiej nie mówić. I wszystkie nabrzmiałe są od uczuć. I pełne żałobnych rytuałów. Ich dalekim źródłem stają się „Dziady” Mickiewicza. Tak na rytuał odpowiada się rytuałem lub opisem rytuału. Podejrzewam, że narodowo-romantyczne interpretacje smoleńskiej tragedii prowadzą wciąż z powrotem: w bagienne mgły.
Tekst o katastrofie smoleńskiej i jej konsekwencjach musiałem napisać. Ze złości. Nie mogłem znieść wycia cmentarnych hien, silnych poparciem ludzi zmanipulowanych przez politykę, zagubionych w perfidnie niezrozumiałej nowoczesności, którym światło grobowego znicza jawi się jako pewna lampa kierunkowa. Pisząc odzyskiwałem równowagę, a nawet dobry humor. Miewałem nawet poczucie, że w fotelu obok chichocze życzliwie Franciszek Rabelais, a w kącie, mały jak mysz, Alfred Jarry powtarza zdanie, którego nie mógł wymyślić żaden Polak, i którego nie da się z wiarą i serio powiedzieć po polsku: „Kocham Polskę, bo tam żyją Polacy”.
Scenariusz skończyłem pisać na początku maja 2011. Wyleczył mnie ze złości, przepędził złe duchy. Niestety Rabelais z Jarrym też się gdzieś zapodziali. A tekst skończył „w szufladzie”. Kiedy jednak zobaczyłem po dwóch latach w telewizji jak poseł Macierewicz przy pomocy aluminiowych puszek po napojach (zamiast wina) i pękniętych parówek (zamiast chleba), z poparciem katolickich hierarchów czaruje, szamani, odprawia smoleńskie rytuały, uznałem, że moje prywatne egzorcyzmy trzeba zakończyć publicznie. Odszukałem zapomniany na dwa lata plik w komputerze.
Lech Raczak