Wywiad z Ireneuszem Krosnym
Panie Irku, czy trudno jest tyle czasu wytrzymać bez słowa?
– Jak się jest w świecie pantomimy, to się o tym w ogóle nie myśli, po prostu wszystko wyraża się za pomocą ruchu i nawet jeżeli coś przychodzi do głowy i nagle chce się coś zaimprowizować, dodać, zmienić, to się wszystko dzieje się w głowie i do głowy człowiekowi nie przyjdzie, żeby się w tym czasie odezwać.
Czy miał Pan takie przypadki, że ktoś z publiczności próbował Pana zmobilizować, żeby wydał pan jakiś dźwięk?
– Raczej nie. Czasami robiłem taki żarcik, że podchodziłem do mikrofonu i udawałem, że mówię i wtedy ktoś sobie żartował, żeby głośniej.
Niech Pan powie, dlaczego ten rodzaj sztuki, a nie kabaret?
– Uległem fascynacji już w dzieciństwie. Jak byłem w szkole podstawowej zobaczyłem fragment pantomimy w filmie kryminalnym, dosłownie momencik. To było tak, że komisarz prowadzący śledztwo przechodził przez widownię teatralną, na chwilę kamera pokazała scenę i tam był mim. To był ten moment, kiedy mnie to zafascynowało i pomyślałem, że też bym chciał tak umieć. Pogodziłem się z tym, że to są tylko marzenia, ale dwa lata później mój starszy brat powiedział, że idą ze szkołą na przedstawienie pantomimy, więc mi się zapaliła lampka, że to jest to samo. Nielegalnie dołączyłem do grupy licealistów i wszedłem do teatru, obejrzałem spektakl, nic nie zrozumiałem, ale strasznie mi się podobało. No i po spektaklu nagle usłyszałem głos, żeby osoby zainteresowane pracą w zespole zostały na widowni. Więc zostałem i stałem się najmłodszym członkiem tego teatru. Od tego momentu stwierdziłem, że będę mimem i tak całe życie konsekwentnie.
Czy łatwo było Panu przyswoić te tajniki sztuki?
– Trzeba trenować, trzeba ćwiczyć, natomiast na pewno nie było łatwo się przebić z taką formą, dlatego, że o ile w Polsce była w miarę znana forma teatru Henryka Tomaszewskiego, czyli duża zespołowa pantomima dramatyczna, o tyle solowa, komediowa to była rzecz zupełnie oryginalna, więc miałem trzy lata oczekiwania na to żeby mnie ktokolwiek wpuścił na jakikolwiek festiwal w Polsce. Trzeba pamiętać, że to były czasy, kiedy nie było internetu, komputerów, więc żeby to zobaczyć trzeba było się pofatygować, przyjechać w jakieś miejsce, obejrzeć itd. Pierwszy festiwal, jaki mnie wpuścił to był Festiwal Biesiady, Humoru i Satyry. Nie wiedziałem wówczas, że to jest festiwal kabaretowy, więc zagrałem na tym festiwalu i wygrałem go. Pantomima nie jest kabaretem de facto, ale ponieważ pojawiłem się na festiwalu kabaretowym zostałem zakwalifikowany do kabaretów w świadomości społecznej, no i oczywiście to zaowocowało zaproszeniem na kolejny festiwal kabaretowy czyli na Pakę w Krakowie, też tam wygrałem Grand Prix, potem byłem na Mazurskim Lecie Kabaretów też wygrałem Grand Prix. No i potem było tak, ze w tym jednym, pięknym sezonie wygrałem wszystkie festiwale kabaretowe, jakie wtedy były w Polsce. To spowodowało zainteresowanie telewizji, wszystko się ruszyło, ale trzy lata czekałem na to.
Ale zanim Pan zaczął występować solo, najpierw były występy z zespołem?
– Najpierw w zespole. Przez dziesięć lat byłem członkiem zespołu, pięć lat jednego, drugiego dwa lata, potem tworzyłem własny zespół studencki przez trzy lata, więc miałem już dziesięć lat tworzenia pantomimy w momencie, kiedy postanowiłem działać sam. Założyłem solową zawodową działalność teatralną – Teatr Jednego Mima. Więc to była dość długa droga. Działam już 24 lata, to kawał czasu.
Pewnie na początku, jak się Pan stał sławny i modny bardzo często bywał Pan poza domem. Jak sobie żona radziła z tym fantem, mając w domu prawie marynarza, chociaż mima?
– Bardzo dobre pytanie. Rzeczywiście tak jest w życiu artystycznym, że istnieje duże niebezpieczeństwo, że się zrobi z żony, żonę marynarza. To jest oczywiście dosyć abstrakcyjna sytuacja, bo w moim odczuciu, jeżeli człowiek się decyduje być mężem i ojcem, to dobrze by było żeby miał na to czas. Trudno powiedzieć żonie, jestem świetnym mężem, z tym, że mnie nie ma, jestem kapitalnym ojcem dla swoich dzieci tylko, że mnie nie ma, poza tym jestem świetny. Trzeba było ustalić sobie limity pracy, takie limity mam od kilkunastu lat i rzeczywiście to zmusza do tego, że czasem się odmawia. W moim życiu taką najpoważniejszą kwestią była odmowa dużego półrocznego tourne po Stanach Zjednoczonych, które niestety nigdy się nie odbyło. W Ameryce dostałem nagrodę krytyków za najlepszy spektakl w Chicago, wszystko się tam obiecująco rozkręcało, w końcu pojawiła się propozycja, na którą każdy artysta czeka, czyli robimy karierę w Stanach Zjednoczonych. Wtedy stanąłem przed dylematem, zostać z żoną w momencie, gdy miała rodzić drugie dziecko, czy wybyć i robić karierę w Stanach. Wybrałem, pozostanie z żoną i w związku z tym kariera w Stanach nie stała się faktem. Co prawda jeżdżę tam, ale to są pojedyncze występy. Natomiast dzięki temu mam jedną żonę przez całe życie i moje dzieci znają mnie z domu, nie z telewizji. Powiem więcej, im człowiek jest starszy tym bardziej to ceni.
Czy na to, że w pana świadomości wygrywa nie pogoń za pieniądzem, lecz rodzina, ma również wpływ bycie absolwentem teologii na KUL-u?
– To, że jestem absolwentem teologii wynika ze światopoglądu, z chęci zrozumienia tego wszystkiego. Myślę, że to nie jest tak, że jak ktoś skończy studia teologiczne, to nagle ma to jakiś wpływ. Po prostu, jak człowiek jest wierzący, to ma jakieś priorytety w życiu, więc rodzina jest ważniejsza niż praca. Trzeba z tego wyciągać konkretne wnioski.
W pracy codziennej pomaga Panu wiedza teologiczna?
– Na pewno to pomaga zrozumieć wiele rzeczy, w rozmowach z dziećmi, z ludźmi, itd. Jakby nie było, jest to rodzaj wykształcenia troszkę filozoficznego, więc to na pewno układa wiele rzeczy w myśleniu. Natomiast to nie jest tak, że ja chodzę i moralizuję wszędzie. Myślę, że nie tędy droga. Z całą pewnością nie uważam, że to były źle wybrane studia, absolutnie nie żałuję, że je skończyłem.
Jeździł Pan także do Chin, w wielu krajach dawał Pan występy, czy reakcja publiczności jest wszędzie podobna?
– Identyczna to nigdy nie jest, nawet w Polsce nie jest. Generalnie nie jest to taka duża różnica jakby się można spodziewać, tzn. grając pierwszy raz w Chinach, Korei Płd. czy Turcji, bardziej egzotycznych dla nas kulturach, istnieje obawa, czy oni to wszystko zrozumieją. Np. będę kroił twardego kotleta, czy oni, jedzący na co dzień pałeczkami, będą rozumieli, że kotlet jest twardy? Ale potem się okazało, że tak jak my wiemy, że oni jedzą pałeczkami, tak oni wiedzą, że my jemy widelcem i nożem, więc też śmiali się w tym miejscu scenki. Wydaje mi się, że nie jest to już taka przepaść kulturowa, żeby to miało duże znaczenie. Ciekawe zdarzenie miało miejsce w Turcji. Grałem w Ankarze, czyli nie w tej części bardziej zeuropeizowanej, tylko bardziej wewnątrz Turcji i organizator moich występów w Turcji powiedział, że według jego rozeznania to jest pierwszy występ pantomimy w Turcji, po prostu oni nie mają takich teatrów, takiej tradycji, no i będzie to swego rodzaju test. Byłem bardzo ciekaw, zacząłem występ i musiałem dłużej czekać aż to się wszystko rozkręci. Czułem, że oni się przystosowują do czegoś zupełnie nowego, pierwsze scenki były prawie na ciszy, dopiero się orientowali jak to się wszystko czyta, że tu nic nie jest naprawdę, że nie ma przedmiotów, nie ma osób, a ja się zwracam do postaci, których nie ma, ale skończyło się bardzo dobrze, sala była rozbawiona. Po raz kolejny stwierdziłem, że język ciała jest językiem uniwersalnym, że rzeczywiście można grać wszędzie… oczywiście jak nie ma wybuchów. Bo tydzień temu miałem być w Turcji i wszystko odwołali, gdyż był zamach bombowy w Ankarze.
Jeszcze wrócę do Pana wojaży po świecie. Nigdzie nie ma Pan problemu z porozumieniem się na ulicy?
– To nie jest tak, bo ludzie często myślą, że jak człowiek zna język ruchu, to już jest jakby esperanto. Język ruchu jest świetnym językiem do przekazywania emocji. Możemy przekazać, że jesteśmy weseli, smutni, to wszystko da się wyrazić ciałem. W historiach, które opowiadamy na scenie, oprócz tego że pokazujemy emocje, opowiadamy dane wydarzenie za pomocą ciała czyli musimy opanować technikę pantomimy, pokazać że są jakieś przedmioty, których nie ma, itd. Ale nie pokażemy w pantomimie np. słowa nadmanganian potasu. Są z całą pewnością rzeczy, których pokazać się nie da i to nie jest język migowy, który zastępuje wszystkie wyrazy. Pantomima absolutnie nie zastępuje języka w codziennej konwersacji
Czy w domu stara się Pan nadrobić milczenie na scenie?
– Szczerze mówiąc, tego w taki sposób absolutnie nie odczuwa. Kiedy człowiek jest na scenie to mówi pantomimą, kiedy jest poza, mówi normalnie. To nie jest tak, że ja chodzę po domu i pokazuję, to są dwa obce światy.
Jak sięgam pamięcią, nie przypominam sobie żeby dotykał pan polityki w swoich występach. To jest chyba komfort dla Pana, że Pan nie musi?
– Tak, chociaż czasami by się chciało. Miałem taką jedną scenkę, może nie tyle polityczną, lecz o zjawisku polityki, a nie konkretne ugrupowania, partie. Była to scenka pt. „Wybory”, z okazji jakichś wyborów, które się odbywały. Podczas wiecu wyborczego wychodzi facet, bardzo wszystko przeżywa… i będąc u szczytu emocji nagle wyłącza oklaski na magnetofonie.
Dzisiaj występuje pan w Pile, czy w wakacje również będzie pan występował, czy poświęci czas na wypoczynek z rodziną?
– Oczywiście, że trzeba pobyć z rodziną, zawsze co roku gdzieś na wczasy wyjeżdżamy, więc w tym roku jak najbardziej też. Być może zrobimy sobie objazdówkę po Polsce, bo czasami jeździło się do Chorwacji, Grecji, a teraz Grecja nie jest taka bezpieczna jak wcześniej. Z kolei tak nas ciągnie poznać Polskę, zwłaszcza Mazury i Warmię, więc chyba taki objazd w tym roku zrobimy. Polska też ma piękne miejsca, powiedziałbym, że wbrew pozorom Polska też jest przyjemnym krajem, jeżeli chodzi o ludzi. W obliczu tej całej nagonki jacy to Polacy są niefajni, osobiście nie mam takich odczuć. Jeżdżąc po świecie stwierdzam, że Polacy są narodem ciepłym i otwartym. Pewnie wszędzie są czarne charaktery. Zawsze można na takie trafić i tu i tam, ale jednak generalnie Polacy to naród ciepłokrwisty.
Czego można życzyć mimowi?
– Sprawności, bo jak tyle lat się to już robi, to jednak organizm – stawy, ścięgna – to odczuwa. Więc myślę, że po 24 latach przede wszystkim zdrowia.
Więc tego Panu życzę i dziękuję za rozmowę.