W zdrowym ciele, zdrowy duch
To kolejna impreza, tym razem krajoznawczo-poznawcza, którą zorganizowała grupa „Jeziorki to fajna wieś” dla swoich przesympatycznych mieszkańców. Od prawie miesiąca przyjmowaliśmy zapisy chętnych na spływ. Lista chętnych była długa, ale z różnych przyczyn losowych topniała z dnia na dzień. Ostateczne wyzwanie podjęło 18 śmiałków.
Najliczniejszą reprezentację wystawiła rodzinka Kocyków, bo aż siedem osób, a to dlatego, że nadciągnęły posiłki z Wielkiej Brytanii – Łukasz z Kasią i Filip. Z Gdyni wpadła Gosia. Zbiórka przed wyjazdem pod naszym wiejskim sklepem o godzinie 08:50. Z uwagi na makijaż Iwonki i poszukiwanie kurtek nieprzemakalnych, obsuwa o 10 minut. Jedziemy. W Kaczorach, pod sklepem Dino kolejny postój, a będzie ze 20 minut. Uzupełniano zaopatrzenie na tak karkołomną wyprawę. W międzyczasie telefon od Mariusza – kolegi, który ma nas wyposażyć w kajaki i niezbędny sprzęt. Okazuje się, że mamy spóźnienie, a on do obsłużenia ma jeszcze jedną grupę. Ponaglamy naszych ochotników i ruszamy do Byszek, przez Dziembowo. Dalej piechotką nad rzekę, gdy tymczasem kierowcy odstawiają samochody do Ujścia.
Z powrotem wracamy już z Mariuszem, wioząc na przyczepie upragnione kajaki. Ma miejscu rozładowanie kajaków, przymiarki kamizelek ratunkowych i innego sprzętu ratowniczego i na wodę. Przed nami trasa 23 kilometry, z małym haczykiem, od Byszek do Walkowic. Chłodno, ale zaczyna świecić słoneczko i po kilku kilometrach, co odważniejsi zaczynają się rozbierać. Jest wesoło, niektórzy zaczynają wspierać się piwkiem, inni – kanapkami. Płynąc rzeką Gwdą podziwiamy otaczającą nas przyrodę oraz naprawdę czystą wodę. Niecodzienne widoki towarzyszą nam przez całą trasę spływu. Na trzy kilometry przed Ujściem dopadł nas deszcz. Nie tam jakiś deszczyk, ale ulewa. Szybka zmiana ubioru i płyniemy dalej w strugach deszczu. Na szczęście po piętnastu minutach znów świeci słońce, z tą różnicą, że przemokliśmy do przysłowiowej suchej nitki. Niektórzy mają dosyć spływu, słychać nieliczne głosy, że może zakończyć spływ w Ujściu.
Dobijamy do mariny w Ujściu. Jest ciepło i sucho, na kuchence bulgocze dzbanek z wodą. Gorąca herbata, kawa i kanapki poprawiają humor całej ekipie. Podsuszają się też ubrania. Nikt już nie myśli o wycofaniu się ze spływu. No to w drogę. Tym razem już Notecią do Walkowic. Po drodze śluza w Nowem. Przenosimy kajaki i dalej do Walkowic. Deszczyk dopada nas jeszcze dwa razy, ale co tam. Pełni wrażeń dokujemy w śluzie w Walkowicach. Nadciągnęła kolejna ciemna chmura. Tym razem udało się, bo z dużej chmury dopadł nas tylko mały deszcz. Woda opada o 1,5 metra w dół i ruszamy w dalszą drogę. Podobno już tylko około kilometra do miejsca, gdzie zakończy się nasza przygoda z kajakiem.
Iwona ledwo wiosłuje, Marceli dowodzi naszym trzyosobowym kanu. Kajak Danusi i Ewy płynie wężykiem. Podobno płynie jak chce, nie słuchając się kajakarzy. Droga się wydłuża, a przystani nie widać. Ale w końcu jest. Lądujemy. Zmęczeni, ale zadowoleni rozsiadamy się na ławce i odpoczywamy. Jest po osiemnastej, a zakładaliśmy, że zakończymy spływ koło szesnastej. Miał być jeszcze grill podczas postoju w marinie, ale z uwagi na problemy natury organizacyjno- technicznej zrezygnowaliśmy z niego. I dobrze, bo wtedy z pewnością, czas zakończenia spływu byłby zdecydowanie inny. Kajaki odjeżdżają, a wraz z nimi my. Do naszych Jeziorek.
Ps. O 21:30 dostałem wiadomość od Roberta, uczestnika spływu: „Hej padam na pysk, a Kuba jeszcze śmiga”. Kuba to najmłodszy uczestnik naszego spływu.
Marek Kąckowski. (Jeziorki to fajna wieś)