Spotkanie ze Stevenem Seagalem było mi sądzone

Z Marcinem Velinovem, polskim mistrzem aikido, kaskaderem, producentem filmowym choreografem walk oraz twórcą społecznej kampanii „Krewniacy”, a przede wszystkim dublerem Stevena Seagala, rozmawia Marek Mostowski.

(TRANSPORT DO WARSZAWY ZAPEWNILI BEATA I MAREK SOKAL)

Panie Marcinie jest pan osobą wszechstronną, jeżeli chodzi o sztuki walki. Dlaczego wybrał pan akurat aikido?

– To był przypadek. Moi koledzy ze szkoły podstawowej znaleźli sekcję aikido, która się dopiero zawiązywała i też tam trafiłem. W międzyczasie uprawiałem kilkanaście innych sztuk walki, chociażby po to, aby mieć szersze rozeznanie – o co w sztukach walki chodzi. Jednak zostałem przy aikido, bo jest niezwykle inteligentne, moim zdaniem najtrudniejsze ze wszystkich sztuk walki no i piękne samo w sobie.

Spotkałem się z takimi określeniami, że aikido wykorzystuje siłę przeciwnika, że jest to swego rodzaju sztuka walki bez walki.

– Tak. Właściwie większość sztuk walki wykorzystuje ten element, jednak w aikido jest to szczególnie uwidocznione. Cały czas zgłębiamy ten element, tu wchodzą w grę milimetry, ułamki sekundy. W sztukach walki wykorzystanie energii przeciwnika jest jedną z najważniejszych rzeczy. Gdyby takiej możliwości nie było słabszy nie miałby szans z mocniejszym. Krótko mówiąc nie tylko technika, ale umiejętność wyczucia energii przeciwnika mają ogromny wpływ na przebieg walki. W aikido dodatkowym elementem utrudniającym osiągnięcie mistrzostwa jest to, aby nie zrobić krzywdy partnerowi. Nie dalej, jak wczoraj rozmawiałem ze swoimi uczniami, że będziemy zwracać na to szczególną uwagę, bo śmiem twierdzić, że niewielu ludzi to rozumie, nawet ci, którzy uważają, że opanowali już aikido.

To, że zgłębiał pan tajniki sztuk walki na pewno pomogło panu zostać dublerem mistrza Stevena Seagala. Jak do tego doszło?

– Kiedy byłem małym chłopcem na pytania kim chcę zostać w przyszłości zawsze odpowiadałem, że kaskaderem. I rzeczywiście tak się stało. Pracowałem u Ryszarda Janikowskiego, który poznał mnie z producentem polskim Jackiem Samojłowiczem. On już miał w planach nakręcenie w Polsce filmu ze Stevenem Seagalem. Z córką Jacka zostałem wysłany do Niemiec, żeby się zaprezentować i dostałem od razu angaż jako dubler. Uznano, że umiejętności aikido mogą być pomocne w tej pracy. I tak to się zaczęło. Miałem kiedyś takie marzenie, żeby pojechać do Stevena i pokazać, co potrafię. Jednak w międzyczasie zakochałem się, ożeniłem, urodził się Mateusz i gdzieś te plany się rozwiały. Śmieję się, że widocznie spotkanie ze Stevenem Seagalem było mi sądzone, bo mimo iż odpuściłem swoje marzenie, ono samo do mnie przyszło.

Jakie było pana pierwsze spotkanie z Seagalem?

– Spotkaliśmy się na planie filmowym już po mojej charakteryzacji. Ukłoniłem mu się głęboko jak w dojo, czyli na sali ćwiczeń. Zaintrygowało go, co to za nowy człowiek i czemu się kłania po japońsku. I tak z dnia na dzień coraz bliżej miałem go przyjemność poznać. Oczywiście nasze spotkania były tylko okazjonalne na planie, ale miałem wielokrotnie okazję z nim rozmawiać czy przebywać w jego otoczeniu.

Czy aikido również jest główną sztuką walki Seagala?

– Tak, jest on najwyższej klasy specem od aikido, ale oczywiście zna wiele innych rodzajów walk, m.in. chińskie sztuki walki, niebywałe ciosy, jest bardzo silny, a jednocześnie wyluzowany. Kiedy byłem w jego rękach czułem się niezwykle bezpiecznie. Miał nade mną pełną kontrolę, co jest bardzo ważne w sztukach walki, żeby mistrz nie robił krzywdy przeciwnikowi, a miał pełną kontrolę. O wiele trudniej jest nie złamać komuś ręki niż złamać. Muszę dodać, że mistrz Seagal jest specem od broni palnej, o czym zapewne nie wszyscy wiedzą. Z moich informacji i jego najbliższych przyjaciół wynika, iż ma w domu potężny arsenał broni palnej wszelakiego rodzaju z całego świata. Chłopaki, którzy bywają z nim na strzelnicach mówią, że z pistoletu potrafi wystrzelić ponad 2 tysiące nabojów w jednym ciągu, tylko magazynki mu podają. Wujek mój, który jest właścicielem strzelnicy, mówi, że z czymś taki nigdy się jeszcze nie spotkał. Steven Seagal jest takim specem od broni palnej, że pirotechnicy na planie się przed nim krępują.

Często mówi się, że ludzie niesamowicie silni, pewni swej wartości, wiedzący, że praktycznie wyjdą z każdej opresji, są ludźmi o gołębich sercach. Czy podobnie jest ze Stevenem Seagalem?

– Świetne pytanie. Rzeczywiście wrażenie sprawia inne, a w rzeczywistości ma gołębie serce. Jest to bardzo ciepły, wesoły, uśmiechnięty i mądry człowiek. Jest głęboko uduchowiony i dlatego może niejednokrotnie sprawiać wrażenie oschłego i niedostępnego, ale to tylko złudzenie. Na pewno zna swoją wartość i jako profesjonalista wymaga od innych również profesjonalnego podejścia do pracy.

Czy podobnie jak aktorzy na planie, również dublerzy muszą wielokrotnie powtarzać sceny? Innymi słowy, czy dublerzy muszą brać udział w wielu dublach?

– Oczywiście. Ludzie często pytają dlaczego Steven Seagal musi mieć dublera. Otóż każdy aktor ma dublera. Jeżeli dubler zwichnie nogę, to się nic nie stanie, można go zastąpić kolejnym dublerem. A jeżeli to się przydarzy głównemu aktorowi, to mogą być milionowe straty – odszkodowania, przerwa w zdjęciach itp. Kiedy przygotowywałem jakieś ujęcia, akcje mistrz Steven Seagal przychodził, bez przygotowania robił swoje i wychodził. Takim jest fachowcem. Poza tym taki dubler jak ja zastępuje aktora przede wszystkim w przygotowaniach do ujęć, które potrafią trwać kilka godzin.

Która z dublowanych przez pana scen najbardziej wbiła się panu w pamięć?

– Najprzyjemniejsze sceny to były wtedy, kiedy biegłem po jakimś korytarzu pośród strzałów i wybuchów, udając, że strzelam do jakichś wyimaginowanych przeciwników. Czułem się wtedy, jak mały chłopiec, który bawi się w wojnę. Taka chłopięca radocha. Poza tym sceny na łańcuchach, na wysokości, śmieszne były ujęcia przed blue boxem, że niby lecę na spadochronie, a wiszę 20 cm nad podłogą i udaję cuda. To jest bardzo przyjemna praca, chociaż nie ukrywam, że po trzech miesiącach człowiek, nawet psychicznie, jest wyjałowiony, bo często pracowało się po kilkanaście godzin na dobę, w nocy, w zimnie, na dworze, w jakichś fabrykach, od piątku do soboty, a nawet i w niedzielę.

Pierwszy film to był „W pół do śmierci”, potem „Cudzoziemiec”. Podobno w tym drugim miał pan swój udział, że kręcony był w Polsce?

– Zbytnio się nie przyczyniłem, że mistrz Seagal zdecydował się przyjechać do Polski, chociaż chciałem zaprezentować Polskę jak najlepiej, dlatego zachęcaliśmy, żeby kręcić u nas, a nie w Tajlandii czy Niemczech. To rzeczywiście było takie moje ciche zadanie od Jacka. Kiedyś np. Steven zapytał mnie czy w Polsce są ładne kobiety. Zapewniłem, że są najpiękniejsze, bo sam mam żonę Polkę, a mój tata, który jest obcokrajowcem, też wybrał żonę Polkę – większej rekomendacji nie potrzeba. Spytał też czy w Polsce jest zimno, bo tak Niemcy twierdzą. Wytłumaczyłem mu, że to raptem 80 km od Berlina i trudno, żeby nagle był inny klimat. Jak przyjechaliśmy do Warszawy okazało się, że było cieplej niż w Berlinie.

Jaka była reakcja po przyjeździe do Polski?

– Same pochlebne komentarze. Zadowolony był zarówno z warunków, w jakich mieszkał jak i docenił urodę naszych Polek.

Czy to prawda, że dąży pan do tego, żeby powstał jeszcze jeden film z udziałem Seagala na terenie Polski?

– Tak, to moje marzenie. Mam nawet inwestorów, którzy są gotowi wyłożyć połowę środków na taki film. Myślę, że za jakiś czas okaże się czy ten pomysł jest możliwy do realizacji. Projekt jest w fazie przygotowań, ale nie chciałbym teraz za dużo mówić na ten temat.

A co sprawiło, że zajął się pan na tak wielką skalę krwiodawstwem. Czy ktoś z bliskich zachorował i potrzebował tego najcenniejszego z darów?

– Trafne pytanie. Żaden z takich powodów nie motywował mnie do pracy. Nie wiedziałem nawet, że mój tata i dziadek byli krwiodawcami, co pokazuje, że promocja krwiodawstwa była i nadal jest słaba. W rodzinie powinno się o takich rzeczach mówić. Rozpoczynając zawodowe prowadzenie nauki aikido zdałem sobie sprawę, że mam autorytet u wszystkich, którzy u mnie ćwiczą. Tak jak każdy trener. Kiedyś w telewizji widziałem, jak to jest, kiedy brakuje krwi, ludzie mają odwoływane operacje, nic się nie dzieje. Wtedy postanowiłem coś z tym zrobić, przygotowałem się do prelekcji i zaprosiłem wszystkich swoich uczniów. Potem kilkadziesiąt osób udało się do punktu krwiodawstwa. Tam mnie zachęcono, żeby robić taką akcję częściej, bo jeszcze tak licznej grupy nie widzieli. Po kilku razach stwierdziłem, że warto zrobić coś konkretnego. Mój przyjaciel, mistrz Taekwondo, w Polsce nr 1, który jest praktykującym mecenasem, poradził założyć fundację. I tak zrobiliśmy. Na początku pod nazwą „Sportowcy dla życia”, ale kiedy poznałem Urszulę i jej śp. już gitarzystę Stasia Zybowskiego, który potrzebował wtedy sporo krwi, zrobiliśmy koncert i okazało się, że nie tylko sportowcy włączają się w tą akcję, ale i inne gwiazdy, więc w momencie wejścia do UE zmieniłem nazwę na Europejską Fundację Honorowego Dawcy Krwi. Największą sprawczynią sukcesów fundacji jest moja żona Kasia: największa kampania w historii TVP, zakupy autobusu do poboru krwi, pozyskanie licznego grona gwiazd. Teraz nasze działania sięgają już za granicę, Szwajcaria wykorzystuje nasze koszulki z grupą krwi. Niestety urzędnicy Ministerstwa Zdrowia zapragnęli zniszczyć naszą kampanię, dlatego nie rozwijam już jej jak kiedyś, bo nie mam siły walczyć z ludźmi, którzy co chwilę się zmieniają i nie mają o tym co robimy, zielonego pojęcia. Zamiast wspierać takie projekty, to je się po prostu niszczy.

Dziękuję za rozmowę.

1_spotkanie_ze_stevenem_seagalem17

 

spotkanie_ze_stevenem_seagalem19 spotkanie_ze_stevenem_seagalem10 spotkanie_ze_stevenem_seagalem11 spotkanie_ze_stevenem_seagalem12 spotkanie_ze_stevenem_seagalem13 spotkanie_ze_stevenem_seagalem14 spotkanie_ze_stevenem_seagalem15 Motocyklowe swieto w Warszawie spotkanie_ze_stevenem_seagalem18