Wolę być wolny jak ptak!

Z Franciszkiem Langnerem, legendą Solidarności i Honorowym Obywatelem Piły, rozmawia Marek Mostowski.

 

Co zmotywowało ciebie do wstąpienia w szeregi solidarności?

 

– Ja do niej nie wstępowałem, ja ją współtworzyłem, więc to jest pewna różnica. To jest kwestia wychowania w domu. Niewiara w historię, tą którą słyszałem w szkole, bo inną słyszałem w domu. Czułość, wyczulenie na krzywdę. Muszę powiedzieć, że po raz pierwszy w wyraźny sposób zbuntowałem się w roku 1974, o tym mało kto wie. Podjąłem pracę w Polamie, ale kontakty towarzyskie miałem jeszcze z kolegami z ZNTK, którzy straszliwie narzekali na warunki pracy i płacy. Ja z nimi się zgadzałem, bo jak poszedłem do Polamu, to uzyskałem natychmiastowy awans finansowy. Nie mówię, że praca tam była lekka, bo nie była, ale finansowo był natychmiast inny świat. No i co by tu zrobić? Chłopaki, bierzemy puchę czerwonej farby i pędzle. Wchodzimy w nocy na teren ZNTK. To była jesień. Piszemy parę haseł na ścianach, na maszynach i uciekamy. Koledzy zostawili mnie samego. Z tym, że ja nie mam zwyczaju się cofać. Wszedłem na wydział kotlarni. Zrobiłem, co do mnie należało. Nie było tam nocnej zmiany. Puszkę z farbą i pędzle wrzuciłem w obręcze kół parowozu i czmychnąłem. Kawałek do domu miałem, stamtąd na Podlasie. Później od kolegów dowiedziałem się, jaka była reakcja. Na następny dzień rano, jak przyszła pierwsza zmiana, pracownicy nie zostali wpuszczeni na wydział. Pojawiła się służba bezpieczeństwa, pobrano od pracowników odciski palców, fotografowano wszystkie napisy, mierzono wysokość liter, zamalowano i dopiero pracownicy mogli podjąć pracę. Skutek był – z tego co wiem, o czym wspominał mi Waldemar Jordan, który domyślił się, że to była moja robota – taki, że były podwyżki płac w ZNTK. Więc okazuje się, że jeden młody chłopak może wiele. Tylko, że to był 1974 rok. Na pewno w archiwum miasta Piły są jakieś dokumenty informujące o tym fakcie. Chyba coś jest, bo o tym wspomina ksiądz Jarosław Wąsowicz. Sierpień to już właściwie było pokłosie, bo natura u mnie pozostała ta sama.

 

Czy w jakiś sposób odczuwałeś na własnej skórze uciążliwości PRL-u?

 

– Dla wielu ludzi najważniejsze jest jak tu przeżyć od pierwszego do pierwszego. Wielu ludzi nie przykłada wagi do swobód obywatelskich, wolności słowa, itd. Zawsze będzie się to plasowało w rankingach dopiero na ósmym, dziesiątym miejscu. W pewnej mierze można to zrozumieć, ale ja akurat ogromną wagę do tego przywiązywałem. Miałem świadomość, że brak swobód obywatelskich, gospodarczych i innych spowalnia kraj, właściwie go cofa.

 

Byłeś założycielem i szefem komisji zakładowej w Polamie. Czy dyrekcja albo komitet zakładowy PZPR utrudniali ci założenie lub działanie tej komórki?

 

– Jeśli chodzi o dyrekcję takich utrudnień de facto nie było. Karabanowicz był wtedy dyrektorem naczelnym. Jego taką dobrą wolę można było odczuć już w trakcie trwania strajku, bo zazwyczaj przychodził na rozmowy. Trzeba pamiętać, że strajkowało około 300 osób. Do nas z innych wydziałów, które nie uczestniczyły w strajku, spływały postulaty, które także załatwialiśmy za nich. A dyrektor Karabanowicz podpisywał zgodę na ich realizację. Prawdopodobnie miał taki prikaz, w celu pozbycia się problemów. „Proszę podpisać i będziemy mieli spokój”. Trzeci dzień strajku przybrał charakter polityczny, kiedy nawiązaliśmy bezpośrednio do postulatów gdańskich – o więźniach politycznych, wolnych związkach zawodowych, etc. Dyrektor naczelny został odcięty od kontaktów z nami. Na terenie Polamu pojawił się sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Stał się jego osobistą przyzwoitką. Praktycznie rzecz biorąc, śledzony był każdy ruch dyrektora naczelnego. Natomiast niechętna nam była Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. To był jeszcze wtedy Komitet Zakładowy. W czasie strajków I sekretarzem KZ była kobieta, prosta, ale fanatyczka tego systemu. Ona święcie w ten system wierzyła. Szereg ważnych informacji dostarczał nam śp. Jacek Ciechanowski, którego jeszcze wtedy nie znałem. Chociaż nie wpuszczali go na teren zakładu, to zawsze udało mu się jakieś info przemycić. Na przykład typu, że Komitet Zakładowy doszedł do wniosku, iż należy na noc odebrać nam materace do spania, a przecież tam były kobiety samotnie wychowujące dzieci, kobiety w ciąży. Na szczęście dyrektor Karabanowicz nie wyraził na to zgody. Jego postawa wynikała prawdopodobnie z faktu, że podobnie jak dyrektor ds. Inwestycyjnych Pawlak, był uczestnikiem wydarzeń w sierpniu 1956 roku w Poznaniu. W okresie 72-godzinneggo strajku dwa razy wysłaliśmy delegację do Gdańska. Efekt był taki, że delegaci przywieźli ze Stoczni Gdańskiej świstek potwierdzający zarejestrowanie nas w Gdańsku. A właśnie tego potrzebował dyrektor. Na bazie gdańskiego glejtu dyrektor przyznał nam pomieszczenie i… maszynę do pisania. Później oczywiście pojawiały się niesnaski, czy to z dostępem do radiowęzła, czy powielacza zakładowego. Generalnie jednak ze śp. Dyrektorem Zygmuntem Karabanowiczem współpracowało się dobrze.

 

Mam prośbę. Czy mógłbyś wymienić jakieś 3 zdarzenia, z tamtego okresu, czyli stanu wojennego i początku solidarności, które zapadły ci najbardziej w pamięć? Negatywne, pozytywne.

 

– W niepowtarzalny sposób ten sierpniowy strajk. Nie istniał wtedy związek, jeszcze nie było porozumień sierpniowych. Te trzy dni były trudniejsze niż późniejsze 16 miesięcy działalności. Ja byłem niesamowicie zmęczony, praktycznie nie spałem przez te trzy dni i trzy noce, bo co chwilę coś się działo. Pewnego razu, gdyby nie żona, utopiłbym się w wannie. Rejestracja solidarności to był ogromny zastrzyk radości, euforii. Tak, od teraz działamy legalnie!. Stan wojenny mogli wprowadzić wcześniej, już w marcu. Byli na to przygotowani. Jednak może lepiej, że nie wprowadzili, bo jeszcze kilka miesięcy tej wolności pozwoliło na dotarcie do społeczeństwa z literaturą nie tylko do przedsiębiorstw. Dzięki nam czytali ją nawet… oficerowie wojska! Oni się tym oczywiście nie chwalili, ale czytali. Dobrze, że przetrwaliśmy ów marzec, bo już było bardzo ciężko Dokładnie pamiętam te wydarzenia, bo w dniu, w którym Rulewski dostawał w Bydgoszczy po gębie, urodził się mój syn. Wtedy miałem obawy, że żony i syna nie odbiorę ze szpitala. Dlatego nigdy nie zapomnę daty jego urodzin.

 

Może jeszcze podaj kilka „smaczków” z czasów interny?

 

– Czasy internowania, zakład karny, Młyńska, te dwa lata były takie stosunkowo jednostajne. Oczywiście posiadały swój osobliwy „urok”. Tam też nie brakowało głupoty, bo w czasie wypadków w Gębarzewie podjęliśmy trzydniowy strajk głodowy w obronie człowieka, który okazał się… funkcjonariuszem służby bezpieczeństwa. Morał – zawsze należy uważać kogo się broni. Jak zeszliśmy ze spacerniaka do celi, nagle słyszymy: słuchajcie jeden ucieka. Strażnik stoi i krzyczy: co ty robisz? W Gębarzewie w przeciwieństwie do Wronek, okno było szersze. Oczywiście okratowane, to mieliśmy go jak na dłoni i patrzyliśmy co on robi. A on przeszedł mozolnie przez jedną siatkę, a ta siatka ze spacerniaka była wysoka. Przelazł na drugą stronę, przed sobą miał kolejną siatkę zwieńczoną drutem kolczastym, a za nim tzw. pas śmierci. Jakby nawet przeszedł, musiałby zejść i pokonać płot betonowy. Też wysoki i też zwieńczony drutem kolczastym. W Gębarzewie odsiadują dożywocie. To nie jest jakieś tam sobie małe więzienie. Ale pozwolono mu nawet na to. Strażnik na wieżyczce rozkraczył nogi i czekał na rozwój wypadków. „Uciekinier” podwiesił się na drutach i spadł ze sporej wysokości i się nie ruszał. Pytaliśmy, co chłopu się stało. Ale nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi. „Uciekinierem” okazał się pan porucznik Skorupski. Mógłbym długo opowiadać o atrakcjach tamtego okresu.

 

Czy jesteś zadowolony z przemian, o które walczyliście?

 

– Z całą pewnością kraj się zmienił i mamy demokrację. Czy jest ona aż tak szeroko rozwinięta, ugruntowana? Pewnie jeszcze nie. Ona jest jeszcze nie w pełni zakorzeniona, ale jesteśmy młodą demokracją. Co budzi mój niepokój, to działania części polityków – bez nazwania partii politycznej. Oni mają jeszcze komunistyczne tendencje do tworzenia rządów autorytarnych. To są jakieś dziwne tęsknoty, w myśl zasady, że prawda jest tylko i wyłącznie po mojej stronie. Pytam niektórych moich kolegów z celi więziennej, o jaką Polskę walczyliście, bo ja walczyłem o wolność dla wszystkich. Każdy ma prawo mieć swoje poglądy. Ma prawo je wyrażać w sposób nieskrępowany. Pierwszą część mieliśmy posiąść już wcześniej. Już podczas jednego z przesłuchań esbek mnie uświadamiał: panie, poglądy może pan mieć jakie tylko chce, tylko nie wolno panu głośno ich wyrażać. Społeczeństwo jest straszliwie podzielone przez klasę polityczną, a przecież każdy ma swój umysł. Coś nie pasuje, to usiądź w fotelu, zrób sobie kawę, przemyśl sam, zapoznaj się z jakimiś materiałami. Internet przecież masz dostępny. Nie musisz czytać opinii polityków. Przede wszystkim uszanuj ludzi o innych poglądach! Ale niestety tak nie jest.

 

Niektórzy ostatnie lata przyrównują do czasów PRL-u, czy zgadzasz się z tymi porównaniami?

 

– Tak jest chyba tylko w niektórych umysłach. To jest jakiś swoisty język propagandy. Na manifestacjach przed sądem pewna kobieta mówiła, że jest gorzej niż za komuny. Przecież jakby było jak za czasów PRL-u, to by nie zdążyła dojść pod sąd, bo by nie pozwolili i na dodatek by ją spałowali. A tu sobie stoi spokojnie, każdy wypowiada się o czym tylko chce. Mówi mądrze i głupio. W radiowozie siedzą znudzeni policjanci. Więc nie twierdźcie, że jest gorzej niż za komuny. Byliśmy na placu wolności w Poznaniu na manifestacji. Tam mi się podobało, podobnie w Warszawie, bo była wspaniała atmosfera między ludźmi, którzy się nie znali, ale pałali do każdego sympatią, jak w latach osiemdziesiątych. Wracamy, koło Placu Wolności mamy sąd, który dzieli ściany z więzieniem na Młyńskiej. Kiedyś tam była ucieczka i z Młyńskiej przebili się do budynku sądu. A teraz, w czasie manifestacji stoi tam dwóch znudzonych policjantów. Jeden z nich odzywa się do nas, ziewając: same nudy, a skąd jesteście? – Z Piły. – My też jesteśmy z Piły, to zróbmy sobie selfie. Gdzie byłoby selfie za komuny?! Byłoby ZOMO i pałowanie. Trzeba pamiętać, że można mieć pretensje do tego czy tamtego, ale porównywać czasy obecne do komuny, to już jest kuriozum.

 

Zostałeś honorowym obywatelem Piły. Czy odczuwasz z tego powodu satysfakcję, czy tego oczekiwałeś, a może uważasz, że mogło nastąpić to wcześniej?

 

– Wcześniej domagał się tego w TV Asta od władz miasta ksiądz Jarosław Wąsowicz. To było tuż po przyznaniu tytułu Hansowi Nielsenowi. Stając się Honorowym Obywatelem Piły odczuwam satysfakcję, olbrzymią satysfakcję. Naprawdę większą niż za otrzymanie Krzyża Wolności i Solidarności czy Krzyża Komandorskiego. Bo to obywatelstwo jest uznaniem czyichś zasług, w tym przypadku moich, na terenie, z którego się wywodzę. Czy mogło zdarzyć się wcześniej? Jest jak jest. Ale powiem szczerze, że tego nie oczekiwałem. Minęło tyle lat, więc dla mnie było to pozytywne zaskoczenie.

 

Oprócz satysfakcji, jakie przywileje daje ci ten tytuł?

 

– Ten tytuł? Bezpłatne parkingi miejskie i bezpłatną komunikację miejską. Jest jednak z tym problem. Bo po pierwsze nie mam samochodu, a po drugie przemieszczam się rowerem (śmiech).

 

Franku, powiedz co Legenda Solidarności porabia w tej chwili?

 

– Jestem przewodniczącym stowarzyszenia Solidarni Niepokorni z siedzibą w Pile. Będziemy w przyszłym roku obchodzili dziesięciolecie. Stowarzyszenie dosyć liczne jak na takie nieduże środowisko. Prowadzimy dosyć rozległą działalność, ale głównie utrzymujemy kontakty, zbieramy informacje o tamtych latach, dokumentujemy. Mamy teraz zaproszenie do biblioteki miejskiej, której przekażemy pewne dokumenty, czasem są one unikalne. Wspieraliśmy swoimi pieniędzmi Ukraińców. Wspieraliśmy uchodźców przekraczających granicę z Białorusią. Też oczywiście materialnie, mimo że nie jesteśmy ani fundacją, ani stowarzyszeniem wyspecjalizowanym w tym kierunku. Kiedy minister kultury i sztuki zabrał pieniądze Europejskiemu Centrum Solidarności w Gdańsku też wsparliśmy je finansowo. Dużo jeżdżę rowerem, a także pływam na kajakach. Kajakarstwo ograniczyłem, bo moi koledzy już nie bardzo chcą czy mogą, a młodzi nie chcą z nami pływać, bo mają swoje towarzystwo. Gdzie tam z dziadkami będą pływać. Ale żyję bardzo intensywnie i aktywnie spędzam czas.

 

Z tego co widać całkowicie nie odszedłeś od polityki?

 

– Nie. Znaczy jestem zorientowany co się dzieje. Do żadnej partii politycznej nigdy nie należałem i nie kusi mnie, żeby wstąpić. Zdaję sobie sprawę, że przynależność do partii politycznej wymaga pewnej lojalności. Ja jednak wolę być wolny jak ptak.

 

Franku, dziękuję za interesującą rozmowę i życzę dużo zdrowia.