Mam nadzieję, że jeszcze fajne rzeczy przede mną

Z Pawłem Małaszyńskim, znanym aktorem filmowym, teatralnym oraz wokalistą rozmawia Marek Mostowski.

Paweł, we wszystkich notkach o tobie widnieje, że urodziłeś się w Szczecinku, mieszkałeś w Koszalinie, następnie wróciłeś do Białegostoku, to jest twoje rodzinne miasto?

– Inaczej. Urodziłem się w Szczecinku, ale byłem tam jeden dzień.

To przypadek, że w Szczecinku?

– Szpital w Koszalinie był zamknięty. Pierwsze dwa, trzy lata spędziłem w Koszalinie, potem się przenieśliśmy do Lipska nad Biebrzą, a od piątego roku swojego życia mieszkałem w Białymstoku.

Do tej pory, cały czas?

– Nie. Po studiach dostałem etat w teatrze Kwadrat i mieszkam w Warszawie z całą rodziną od 2002 roku.

Studia rozpocząłeś najpierw na wydziale prawa, czyli chciałeś zostać prawnikiem?

– Nie, tak naprawdę to była decyzja rodziców.

Nie wyglądasz na takiego, który poddaje się decyzjom rodziców.

– Ale ja nie wiedziałem co chcę robić w życiu, dlatego było mi wszystko jedno. Rodzice powiedzieli, że prawo jest dobrym kierunkiem, więc poszedłem na prawo. Dostałem się i spędziłem tam dwa tygodnie.

Zatem źle piszą w twoich metryczkach, bo piszą, że po roku…

– Rok niby spędziłem na prawie, ale na zajęcia chodziłem przez dwa tygodnie, indeks miałem przez rok. Nawet przystąpiłem do jakiś egzaminów, gdzie miałem puste kartki, więc nie ma o czym mówić. Wiedziałem już wtedy, że prawo nie jest dla mnie, szukałem innej drogi i wtedy postanowiłem spełnić swoje marzenie o szkole teatralnej.

To marzenie urodziło się dużo wcześniej?

– To marzenie, a właściwie pomysł urodził się dopiero w klasie maturalnej. Wtedy trzeba decydować, co chcesz robić w życiu. Ja chciałem być bardziej muzykiem rockowym, ale nie miałem wokół siebie ludzi, z którymi mógłbym coś konkretnego stworzyć, więc postanowiłem rozwinąć swoją drugą pasję i dostać się do szkoły teatralnej. I po trzech latach się dostałem.

Nie należysz do tych aktorów, którzy opisując swoją drogę życiową, mówią że poszli w kierunku aktorstwa, bo już w szkole podstawowej mieli do niego zacięcie.

– Nie lubiłem publicznych wystąpień, jakichś kółek teatralnych, apeli, wierszyków, piosenek itd. Pisałem wiersze, pierwsze teksty i próbowałem coś śpiewać w zaciszu domowym, łazience, bo miałem lepszy pogłos, więc jakby dla siebie samego. Lubiłem to robić, ale nie dzielić się moimi zainteresowaniami z innymi ludźmi.

Ale byłeś bardzo zdeterminowany, trzy razy zdawałeś… i się dostałeś.

– Zdawałem sobie z tego sprawę, że nie każdemu się udaje dostać za pierwszym razem, bo ja o szkole teatralnej nic nie wiedziałem absolutnie. Przez osiemnaście lat swojego życia byłem raz w teatrze, więc to było czyste marzenie, związane z kinem przede wszystkim. W licealnych czasach często można było mnie znaleźć w garażu przy muzyce albo w kinie. Wiedziałem, że jak nie wyszło mi z muzyką, to spróbuję pójść w tą drugą stronę, czyli w aktorstwo. Dałem sobie na to trzy lata. Jeżeli by się nie udało, to pewnie bym musiał znaleźć kolejną rzecz, która musiałaby spowodować, że w końcu miałbym stałą pracę i normalny dochód i mógłbym myśleć o przyszłości. Pewnie byłoby to wojsko i poszedłbym na oficera

Nie bez kozery powiedziałem, że byłeś zdeterminowany. Wyczytałem bowiem, że pobierałeś naukę w Lart studio.

– Kiedy się nie dostałem, wtedy stwierdziłem, że może potrzebuję kogoś kto mógłby mnie do tego przygotować. Przygotowywałem się sam z tego materiału, który był potrzebny na egzaminie no i na jednym z egzaminów teatralnych zobaczyłem ulotkę Lart studio, które wtedy istniało dopiero od dwóch lat. Postanowiłem, że pojadę do tego Policealnego Studium Aktorskiego. Zawarłem z rodzicami umowę, że przygotuję się solidnie do egzaminów, i po raz ostatni spróbuję się dostać, a oni mnie sfinansują. Jeżeli się nie uda idę do wojska. I rzeczywiście pomogło. Tam nauczyli mnie stać na scenie, a to było niezwykle ważne.

Skończyłeś Akademię w 2002, a w 2004 roku współzałożyłeś zespół Cochise. Czy to było na cześć narodzin syna Jeremiasza?

– To się gdzieś tak mniej więcej zbiegło. Będąc już w szkole teatralnej, cały czas miałem zespół w Białymstoku. Od czasu do czasu jak przyjeżdżałem mieliśmy jakieś próby, coś staraliśmy się stworzyć, ale po szkole teatralnej zespół się rozpadł. Kiedy już kończyłem szkołę i byłem na etapie dyplomów, spotkałem Wojtka i postanowiliśmy spróbować. Myślę, że w moim przypadku już po raz ostatni stworzyć zespół. I tak narodził się Cochise.

I jak godzisz te dwie czasochłonne profesje?

– Nie ma problemu, dlatego, że najważniejsze w koncertowaniu są weekendy, mówimy o łączeniu koncertów z moim teatrem i jakimś planem. Podobnie jest w moim teatrze macierzystym Kwadrat, że jak wyjeżdżamy często grać poza granice miasta Warszawy to też najlepsze są weekendy. Więc wspólnie z moim dyrektorem, Andrzejem Nejmanem ustalamy, że przynajmniej te dwa weekendy w miesiącu mam zarezerwowane na koncerty zespołu Cochise. W tej chwili na przykład nasze terminy koncertowe są już zarezerwowane do końca sierpnia. Nie ma żadnej kolizji, więc przysłowiowy urlop bierze się w teatrze na dany weekend albo dwa w miesiącu i staramy się trzy koncerty w miesiącu zagrać.

Wielu aktorów mówi, że miało jakiegoś swojego idola. Z tobą jest podobnie?

– Nigdy nie miałem. Oczywiście wielu aktorów cenię i lubię, ale jakiegoś takiego guru nigdy nie posiadałem.

Czyli nie chciałeś być epigonem?

– Nigdy nie myślałem takimi kategoriami.

Byłeś dwukrotnie laureatem Telekamery w 2007 i 2008 oraz Super Telekamery. W 2005 roku zostałeś laureatem Viva! Najpiękniejsi 2005. Która z tych nagród jest dla ciebie najważniejsza?

– To nie ma znaczenia. W moim przypadku to jest tak, że wszystkie nagrody, które otrzymałem są nagrodami publiczności. Dla mnie jako aktora to jest najważniejsze, bo ja istnieję dla publiczności.

Czy w szkole aktorskiej któryś z twoich wykładowców, profesorów próbował ukierunkować cie na jakąś „specjalizację”?

– Nigdy nie próbowano we Wrocławiu nas lepić, żeby stworzyć jakiś produkt. Profesorowie, przynajmniej za moich czasów, czerpali z naszej wrażliwości, z tego jakimi ludźmi jesteśmy. Nikt tam z nas nie chciał robić produktu sztucznie wytworzonego. Nie wiem jak to się odbywa w tej chwili. Tam była swoboda i wolność, nikt nam nie narzucał niczego absolutnie. Było pewnego rodzaju ukierunkowanie, walka z pewnymi wadami i słabościami, które każdy z nas posiadał, posiada i będzie z nimi walczył do końca życia, ale takiego ewidentnego „lepienia” nie było.

Nie ma znaczenia kogo grasz? Nie ma czegoś takiego, że np. czujesz się lepiej w roli czarnego charakteru, bądź amanta?

– Stawiałem sobie taką poprzeczkę, żeby zawsze robić rzeczy, które są dla mnie trudne i ciekawe, i nie powielać czegoś co zrobiłem. Zagrać w serialach, filmach, o różnej tematyce i żeby bohaterowie też byli różni. Po moich pierwszych dużych rolach kojarzono mnie z twardym facetem biegającym z bronią, albo z romantycznym kochankiem. To były moje jakby dwie skrajne aktorskie osobowości i potem tak naprawdę nie dano mi szansy zrobienia czegoś innego, wię przyjmuję to co teraz mam z całym inwentarzem.

A czy masz jakąś upragnioną rolę?

– Nigdy nie miałem takich marzeń. Ja miałem zawsze marzenie żeby grać i utrzymać się z tego zawodu, żeby go cały czas uprawiać i się uczyć – to było dla mnie najważniejsze. To jest najtrudniejsze jeżeli chodzi o nasz zawód w dzisiejszych czasach. Nie chodzi o to, żeby się utrzymywać za wszelką cenę na jakiejś fali popularności, tylko żeby być fair wobec siebie samego, wobec ludzi, z którymi pracujesz. To jest dla mnie najważniejsze. Trzeba także nauczyć się palenia mostów, wchodzenia na nowe i budowania nowych przyjaźni. To jest też trudne w tym zawodzie. Trzeba mieć dosyć mocny kręgosłup moralny, żeby wytrzymać różnego rodzaju presję i podążać obraną drogą.

Czy wśród grona aktorskiego łatwo mieć przyjaciół?

– Myślę, że tak, tylko gorzej z czasem, żeby się spotykać, bo każdy dzisiaj jest bardzo zajęty. Nie licząc tego, że pracujemy w filmach, teatrach, radiu, reklamach, telewizji, to jeszcze mamy rodziny, dzieci, życie codzienne. Takich przyjaźni jest mnóstwo, ale nie utrzymujemy takiego kontaktu, że widzimy się dwa, trzy razy w tygodniu na przysłowiowym piwie, obiedzie czy kolacji. Mam grono wielu fantastycznych koleżanek i kolegów, ale widujemy się dosyć rzadko.

Najlepszą sytuacją dla aktora jest taka, gdy aktor może przebierać w rolach…

– W moim przypadku tak nie jest. Oczywiście dostaję propozycje, ale takie, które mnie nie interesują, a chciałbym dostawać takie jak niektórzy z moich kolegów, dlatego nie ma mnie już trzy lata w telewizji czy w kinie. Nie umiem grać w byle czym, tylko po to żeby grać. Musi mnie coś zainteresować, zaintrygować. Postać, scenariusz, praca z aktorami z reżyserem, To musi być projekt, któremu oddam całe serce i nie będę tego żałował. Oczywiście były też takie projekty w moim życiu, gdzie oddałem całe serce i nic z tego nie wyszło, ale nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć na początku pracy. Minęły prawie cztery lata od zakończenia Lekarzy i Misji Afganistan. Gram w teatrze, pracuje w swoim zawodzie, więc nie ma tak naprawdę na co narzekać. Mam nadzieję, że jeszcze fajne rzeczy przede mną.

Czy uważasz, że bezpośredni kontakt z widzem jest czymś bardziej wartościowym niż poprzez kamerę?

– Jest czymś innym, to jest zupełnie inne doświadczenie. Przy filmie czy przy serialu, ogólnie w telewizji, przed kamerą pracuje się inaczej. Po kilku dublach montuje się cały film i może wyjść z tego coś innego niż sobie wyobrażałeś Czasem widzisz końcowy efekt na ekranie i mówisz, o boże, mogłem pójść w innym kierunku. Taka jest wola reżysera i producenta, i tak to się tworzy. A w teatrze jest zupełnie co innego. Premiera, nad którą pracujesz dwa, trzy miesiące nie jest spektaklem zakończonym, bo cały czas możesz czegoś poszukiwać w danej postaci, rozwijać ją, grając pięćdziesiąty, setny czy dwusetny raz spektakl. To jest praca twórcza i cały czas w toku. To nie jest tak, że mamy premierę i wszystko wiesz o danej postaci. Po paru latach grania spektaklu w moim teatrze nagle zapala mi się lampka, a może pójść w tę stronę i mogę sobie jeszcze różne rzeczy sprawdzać.

Czy podczas gry na deskach scenicznych, reakcja widzów może natchnąć czymś nowym?

– W szczególności w moim teatrze. W teatrze Kwadrat, który jest ewidentnie sprofilowanym teatrem, gramy sztuki komediowe, farsy angielskie, amerykańskie, więc tutaj oczywiście reakcja publiczności jest dla nas bardzo ważna. Naszym zadaniem jest sprawić, aby ludzie w ciągu dwóch godzin zapomnieli o rzeczywistości, wyszli uśmiechnięci, bo takie zadanie mamy spełniać, I tutaj rzeczywiście ludzie czasami śmieją się w miejscach, o których w życiu bym nie pomyślał, że to będzie śmieszne. Dla nich i dzięki tym reakcjom, w takim teatrze jak Kwadrat, teatrze komedii, dopracowujemy niektóre rzeczy jak już wiemy, że tu złapaliśmy publiczność, tutaj zaiskrzyło. Więc warto to trochę podciągnąć, nie przegiąć, nie przesadzić, bo czasami też nas może ponieść, ale zapamiętuje się takie rzeczy i taki kontakt z publicznością podczas naszych wielu spektakli jest bardzo cenny.

Jest zupełnie inaczej gdy występujesz jako wokalista rockowy?

– Na pewno. Nie mam żadnych ram, nie jestem od niczego uzależniony, tak jak w teatrze. W teatrze masz pewne ramy, których przekraczać raczej nie należałoby, chociaż patrząc po sobie to ja trochę lubię sobie pofolgować z publicznością. A koncert jest operacją na żywym organizmie, nie wiadomo co się wydarzy, jak zareaguje publiczność, jak my zareagujemy. Jak będzie wyglądał koncert. Według mnie głównym zadaniem zespołu jest wywołanie pewnego rodzaju emocji u publiczności, których my nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ale które dadzą nam energię, żebyśmy byli przez te dwie godziny jednym organizmem, jednością która pozwoli nam wykrzyczeć to co nas boli. Myślę, że muzyka rockowa, w ogóle rock, pozwala artystom pokazać swoją wrażliwość w taki, a nie inny sposób Dla mnie osobiście jest to taka forma sztuki wyrażenia siebie samego.

Wystąpiliście w pilskim klubie BARKA. Czy kiedykolwiek miałeś okazję grać w takim anturażu jak tutaj?

– Graliśmy już w różnych miejscach, w klubach Go Go, remizach strażackich, stodołach, ale na wodzie gramy po raz pierwszy. Po raz pierwszy jesteśmy też w Pile jako zespół Cochise, nawet nie wiem czy byliśmy z teatrem kiedyś w Pile.

Ostatnie pytanie. Jakie masz najbliższe plany?

– Wrócić do domu i spędzić dzień z dziećmi.

Dziękuję za rozmowę.

wywiad_z_malaszynskim00

wywiad_z_malaszynskim03 wywiad_z_malaszynskim01 wywiad_z_malaszynskim02

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *