Osobisty paparazzo, czyli jest wicie taki trynd!

pod_lupa_2017_lipiec

Czy mody nie da się uniknąć? Czy jest ona tak wszechpotężna i wciągająca, że prawie każdego sapiens jest w stanie omamić swymi zmieniającymi się niczym w kalejdoskopie tendencjami? Moda jest zmienną, ale wielokroć nader kosztowną zachcianką, szczególnie moda odzieżowo-kosmetyczno-wizerunkowa. Ta wszechmocna pani pokazuje swoje oblicze na każdym kroku, wyłania się zza każdego węgła. Czy uleganie jej świadczy o naszej słabości, czy może chęci bycia na fali panującego trendu? Ba, któż to wie. Ja mam swoje zdanie na ów modny temat.

Ale jest wicie również taki „trynd, że sławne osobistości wszelakich nurtów życia lubią mieć swoich osobistych fotografów. Mistrzów obiektywu zapisujących historię ich ziemskiej wędrówki dla potomnych. Swoich przybocznych (czyt. osobistych) fotografów miał Hitler, a jakże. A był nim Heinrich Hoffmann. Arturo Mari to osobisty „paparazzo” – w dobrym znaczeniu tego słowa – Ojca Świętego, Jana Pawła II. Również Barack Obama miał swojego fotograficznego kronikarza, którym był Pete Souza. Były prezydent RP, Bronisław Komorowski posiadał aż dwóch fotografów – Wojciecha Grzędzińskiego i Łukasza Kamińskiego. Jestem w stanie zrozumieć owe tryndy, którym oddają się wielkie postacie… a nawet całe Areopagi Mężów Najznamienitszych. Dam również, a jak!

Jestem jeszcze bardziej tolerancyjny i popieram rejestrowanie (czyt. fotografowanie), w ramach kronikarskiego obowiązku, poczynań – acz przecież nie wszystkich – włodarzy miast czy powiatów. Niech ich asystenci foto uwieczniają ważne dokonania, czy wydarzenia z ich udziałem. Ale na boga, niech nie unieśmiertelniają robienia zakupów w supersamie, otwarcia nowego kanału ściekowego, pogłaskania bezdomnego kota, czy uroczystego sadzenia szczypiorku! Tego już chyba za wiele! Ale niestety, niektórzy tak mają!!!

Marek Mostowski