Przez wiele lat byłem ambasadorkiem kultury polskiej we Francji

Z Andrzejem Sewerynem, aktorem teatralnym i filmowym, reżyserem teatralnym oraz dyrektorem Teatru Polskiego w Warszawie rozmawia Marek Mostowski.

Po spektaklu powiedział pan, że tata życzył sobie, żeby został pan oficerem Ludowego Wojska Polskiego. Pan przeciwstawił się woli rodzica.

– W pewnym sensie nie spełniłem jego marzenia, ale jak powiedział mi przed śmiercią, nie jest zawiedziony moim wyborem… i dla mnie była to wielka ulga.

Zazwyczaj aktorzy od dzieciństwa chcą zostać tym, kim później się stają. U pana było podobnie, czy chciał pan zostać np.: strażakiem?

– Nie, nie chciałem zostać strażakiem, ani policjantem. Natomiast należałem do Kręgu Walterowskiego Jacka Kuronia. Często jeździliśmy na różne obozy czy zloty i tam organizowaliśmy różnego rodzaju imprezy, ogniska dla miejscowej ludności. Były to często swego rodzaju przedstawienia, w których uczestniczyłem i chyba od tego wszystko się zaczęło. Potem w szkole organizowałem akademie i wydawało mi się, po pierwsze, że mogę próbować zdawać do szkoły teatralnej, a po drugie, że moja praca przyda się ojczyźnie, bo teatr jest miejscem walki o niepodległość, obrony polskości, języka polskiego itd., z czym zgadzam się dzisiaj, kiedy myślę o tamtym młodym człowieku w jakim kontekście pracował, zdawał na studia itp.

Potem okazało się, że świat może dać sobie radę beze mnie, bez teatru czy sztuki, aczkolwiek wydaje mi się, że pokolenie, które weszło w życie publiczne po roku ’89 było po części wychowane na filmie, literaturze, muzyce czy teatrze lat 70-tych. Czyli może przyczyniliśmy się, my ludzie sztuki, do stworzenia całej armii osób, które zmieniły ten polski świat.

Wracając do Kręgu Walterowskiego – organizacja została powołana przez Jacka Kuronia zupełnie w innym celu, a później okazało się, że stała się ona swoistą kuźnią ludzi, którzy próbowali walczyć z ustrojem.

– Nie chciałbym wszczynać polemiki na temat celu jaki przyświecał Jackowi Kuroniowi. To był krąg utopijny, komunistyczny, z tym, że nigdy nie był w zgodzie z władzą, zresztą jak sam założyciel. Myśmy mieli poczucie, że jesteśmy w jakiejś opozycji, że stwarzamy problem władzy. I przyszedł taki moment, w którym było jasne, że ludzie z Kręgu Walterowskiego, albo muszą iść w politykę, albo wrócić do swoich zainteresowań, które nie są zainteresowaniami publicznymi.

W 1980 roku, pojechał pan razem z Wojciechem Pszoniakiem do Francji, gdzie mieliście wystawiać sztukę. Okazało się później, że jednak był to dłuższy pobyt?

– Graliśmy tam w przedstawieniu „Oni” Witkacego, w reżyserii Andrzeja Wajdy i to było dosyć długie tourne, trwało jakieś 5 miesięcy. Potem wróciłem na kilka miesięcy do Polski, ale przedtem nawiązałem we Francji pewne kontakty i chciałem kontynuować to doświadczenie, nie przypuszczając nawet, że może się to skończyć moim życiem, bo 33 lata, które tam mieszkałem, to po prostu życie.

Czy to było jakieś mocne uderzenie, jeżeli chodzi o porównanie polskiej sceny teatralnej ze sceną francuską?

– To jest dość skomplikowane. Po pierwsze nie ma tam zespołów teatralnych, po drugie szkolnictwo jest dosyć nieuporządkowane, przy czym niektórzy z ludzi teatru dostrzegają w tym siłę, że nie ma systemu tylko jest różnorodność. Nie jest to mój pogląd, chociaż brałem udział w tym szkolnictwie przez wiele lat, wykładając na francuskich uczelniach w Lyonie czy Paryżu. Ale przede wszystkim tam są inne pieniądze.

Czy doświadczenia z pracy we Francji przekłada pan na pracę tutaj?

– Przekładam przede wszystkim na wymagania. Poza tym na pewno przywiozłem stamtąd szacunek dla autora, szacunek dla słowa, chociaż to wyniosłem również z pracy tutaj, a przede wszystkim język francuski i angielski, w których mogę się swobodnie porozumiewać, czytać – i to bardzo pomaga mi w pracy. Jestem swego rodzaju ambasadorkiem kultury francuskiej w Polsce i byłem przez wiele lat ambasadorkiem kultury polskiej we Francji.

W wywiadzie dla telewizji publicznej w 1990 roku Gustaw Holoubek i Zbigniew Zapasiewicz określili pana, Wojciecha Pszoniaka i Piotra Fronczewskiego najlepszymi aktorami dramatycznymi od 1960 r. Jak pan to odbiera?

– Jest to niewątpliwie szalenie miłe, kiedy tak docenia się czyjąś pracę. Ale proszę mi wierzyć, to nie czyni, że przestaję pracować, bo wszystko osiągnąłem. Nie osiągnąłem wszystkiego. Jestem gotów na wszelkie eksperymenty, doświadczenia, pracę z różnymi reżyserami. Mam nadzieję, że będę mógł pracować z Mają Kleczewską, że znajdą się inni polscy reżyserzy, którzy zaproponują mi pracę ze sobą. Planuję ciekawe doświadczenie filmowe: francuskie i polskie. Ze wszystkich wyrazów uznania naprawdę bardzo się cieszę, ale mówię sobie tak, jak ojciec Jan Andrzej Kłoczowski: „Diabeł mi to mówił wczoraj” tzn. bardzo jest mi miło, ale to nie przeszkadza mi w pracy.

Czy trudno jest aktorowi brać udział w scenach rozbieranych, szczególnie jak się gra ze swoją żoną?

– Mogę mówić tyko w swoim imieniu, otóż dla mnie nie stanowiło to nigdy problemu, ponieważ widziałem w tym sens. I czy to w telewizji czy w teatrze nie było to dla mnie ani przedmiotem jakichś szczególnych podnieceń ani specjalnego zakłopotania czy wstydu.

Jednym słowem podchodził pan do tego jak lekarz.

– Nie wiem jak podchodzi lekarz…

Beznamiętnie…

– Prócz namiętności, których wymaga scenariusz, sztuka teatralna, grana postać, czy historia, to oczywiście.

Czy według pana łatwiej jest być reżyserem czy aktorem?

– Są to różne odpowiedzialności. Reżyser odpowiada za całość, za kostiumy, dźwięk, światło, muzykę, dekoracje, gesty aktorów i jeszcze żeby zrozumiano o co chodzi. Ja tę odpowiedzialność znam, ponieważ reżyserowałem, mimo iż nie mam wykształcenia reżyserskiego, nie skończyłem studiów w tym kierunku. Ale np. we Francji takich studiów nie ma, a jest wielu wybitnych reżyserów. Ja jestem wprawdzie za tym, żeby był wydział reżyserii, wydział aktorski, ale to nie są gwaranty jakości teatru polskiego, czego często mamy dowody na co dzień.

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, jak pan je spędza?

– Z najbliższą rodziną. Na szczęście teraz nie gramy w święta, co kiedyś się robiło. Nawet w Wigilię kazano nam grać, zwożono wtedy wojsko i to była nasza publiczność.

Dziękuję za rozmowę.

przez_wiele_lat_bylem10

przez_wiele_lat_bylem19 przez_wiele_lat_bylem11 przez_wiele_lat_bylem12 przez_wiele_lat_bylem13 przez_wiele_lat_bylem14 przez_wiele_lat_bylem15 przez_wiele_lat_bylem16 przez_wiele_lat_bylem17 przez_wiele_lat_bylem18

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *